![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgMPC1WnIcDkwVe5vnoLkw77Er-HjVlgibvAWdMcRfXTmbwOugvnjpIMQR50tbKpzXKa9kX_1C_v8dOjqRd4-o5nmR0fHi7QAnuSbqaCvRPe1FnUgTNHar6_wj8GK4b30xKIXi3D2-miG5P/s400/bscap0011njx.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZviFl6JO_M78DcU7QGf-Ckoxpv09MU0I8aGs9kxYff6OzajJyGSV133WWwps3im_Bq3Gde6SXWmNy79EbCyaEoWKCNKXuPRyhd7VltN9JJMtrOm-kNcm7HxCBlIMt5D6g-J5NScdrm3k1/s400/Krakatao_B&W26262626.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg11DSS6QPN6iR3lJ8qPBzaVriop20o302ApNtjr-Rj-4Sf-mCoA5XbkL-lOnndnfYUlCAhD1EmMTKhmQ0V2p6taFOXIGIfIWz1Uq-M4cd7JCTUQRknWi0kY9lmy_S10KQZOkX3osdm60lo/s400/193322.1020.A.jpg)
Nie będę się rozpisywał na temat erupcji indonezyjskiego Krakatau w sierpniu 1883 roku, wspomnę tylko, że był to jeden z największych kataklizmόw wulkanicznych czasόw historycznych. Erupcja wulkanu rozerwała wyspę Krakatau na strzępy powodując wysokie na 30 metrόw fale tsunami, ktόre z ogromną prędkością dotarły na wybrzeża Jawy i Sumatry. Zmiecionych zostało z powierzchni ziemi wiele wiosek, zginęło 36 000 ludzi. Huk eksplozji słyszano w odległości 4800 kilometrόw (np. w Alice Springs, Australia). Naturalnie musiałem zobaczyć film przygodowy Bernarda L. Kowalskiego (reżysera horroru „SSSSSSS” z 1973 roku) „Krakatoa” – wysokobudżetową jak na tamte czasy (koniec lat 60-tych) produkcję bardzo luźno opartą na katastrofalnym wybuchu z 1883 roku. Mamy zatem parowiec „Queen Batavia” płynący w pobliże wulkanicznej wysepki, dzielnego kapitana, ktόry nim dowodzi i sporo perypetii po drodze. Na pokładzie malownicza galeria postaci: absolwent Oxfordu, ktόry bawi się w XIX-wiecznego wulkanologa, cztery smukłe Filipinki, nadużywający alkoholu stary wyga morski/ płetwonurek i jego rozśpiewana żona plus trzydziestu więźniόw, ktόrzy przy wyspie wulkanicznej wywołują bunt, w czym przeszkodzi im samotny wojownik z pistoletem czyli kapitan. Dwόch naukowcόw wlatuje do krateru wybuchającego wulkanu balonem i... wychodzą cało z opresji. Ręce opadają na taki realizm. Szkoda spalonego balonu. Efekty specjalne trącą trochę myszką, ale podobało mi się wykonanie fal tsunami. Wulkan grzmi i huczy, wyrzuca z siebie płomienie, iskry i bomby wulkaniczne i choć znowu można się przyczepić do braku realizmu „Krakatoa” to jednak te 131 minut projekcji spędziłem bez poczucia straty czasu. Ot, rozrywkowy film przygodowy z niezłymi kreacjami aktorskimi, pięknymi kobietami i wybuchającym modelem wulkanu w tle. Polecam, choć fascynaci wulkanόw będą zapewne wytykać obraz Kowalskiego palcami.
Z innej beczki: w ten weekend wraz z grupą znajomych kręcimy niskobudżetowy horror, także moja aktywność na blogu będzie znikoma. Nadrobię niebawem. Erupcji Krakatau poświęcę kiedyś obszerny artykuł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz