Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mars. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mars. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 17 czerwca 2025

Wyciek asfaltu w kopalni Lettomanopello

                                                              


Lubię wyszukiwać intrygujące archiwalne fotografie geologiczne, zatem tym razem wpis nie będzie stricte poświęcony wulkanom. Specjalista od wulkanów błotnych Mark Tingay zamieścił ostatnio na X unikalne zdjęcia wycieku asfaltu ze skały, który wylał się do sztolni kopalnianej w Lettomanopello (Abruzja, Włochy) w 1956 roku. Zdjęcia niniejsze wyglądają niczym z lovecraftowskiej fantastyki naukowej/ sci-fi horroru, ale pochodzą z fascynującego artykułu Cazziniego z 2018 roku, opublikowanego przez Geological Society z Londynu. 

Bitum (asfalt) to bardzo lepka mieszanina węglowodorów pochodząca z ropy naftowej. Potrafi zastygnąć, ale generalnie nadal jest cieczą, która płynie bardzo wolno. Od czasów starożytnego Rzymu był używany jako zaprawa murarska, do uszczelniania łodzi, jako klej.

Wrzuciłem powyższe zdjęcie z trzema mężczyznami na mój fanpejdż i okazało się fajną ciekawostką/viralem. Kopalnia Lettomanopello, w której od lat 30-tych wydobywano bitum obecnie jest opuszczona.

EDIT: W Lettomanopello funkcjonowały dwie kopalnie wydobywcze asfaltu. Obie są opuszczone.

https://www.mindat.org/loc-374199.html

https://www.mindat.org/loc-374171.html

Jeziora asfaltowe znajdują się m.in. w Trynidad i Tobago (Asphalt Lake), Azerbejdżanie (Binagadi) czy w Wenezueli. 

Tuż przed świtem 2 maja 2025 roku sonda NASA Mars Odyssey sfotografowała ogromny marsjański wulkan tarczowy Arsia Mons, który wraz dwoma innymi masywnymi wulkanami formuje masyw Tharsis Montes. Zielonkawa mgiełka (poświata) na fotografii to nic innego niż marsjańska atmosfera. 

piątek, 15 marca 2024

Odkrycie nowego wulkanu tarczowego na Marsie

Na Marsie naukowcy odkryli nowy wulkan tarczowy w regionie Noctis Labirynthus, pomiędzy Valles Marineris a wulkanami tarczowymi Tharsis Montes. Roboczo nazwany został Noctis Mons. To wulkan mocno zerodowany, z pozostałością kaldery, w której dawno temu mogło się mieścić wrzące jezioro lawy. Wysokość tego olbrzyma to 9028 metrów, szerokość około 250 km. 

Wylew lawy z wulkanu La Cumbre na wyspie Fernandina znacznie osłabł w ostatnich dniach. Być może erupcja szczelinowa powoli zmierza ku końcowi.

Natomiast 13 marca rozpoczęła się erupcja lawowa wulkanu Tinakula (Wyspy Salomona). Wylew lawy na jego zachodnim zboczu osiąga długość 1 kilometra i dociera do morza. Trwa aktywność strombolijska tego aktywnego wulkanu, który morfologicznie przypomina Stromboli (Włochy) i Batu Tara (Indonezja). 

14 marca miała miejsce erupcja freatomagmowa wulkanu Marapi na Sumatrze. 

Trwają eksplozje wulkaniańskie kurylskiego wulkanu Ebeko (Paramuszyr) emitujące popiół na wysokość 3 km. 

niedziela, 5 marca 2023

Wulkany Catherina, Ale Bagu i Black Lake w Dallol - unikalne zdjęcia Tomasza

                                                                

































Etiopia posiada jedno z największych zagęszczeń wulkanów w Afryce. Niezawodna Global Volcanism Program grupuje 53 holoceńskie wulkany w Etiopii (jestem jednak przekonany że może być ich nawet więcej, gdyż sporo wulkanów w tym afrykańskim kraju pozostaje nienazwanych), ale tak na dobrą sprawę najbardziej znane i turystyczne pozostają dwa: wulkan tarczowy Erta Ale z okresowymi jeziorami lawy w kraterach oraz słynący z surrealistycznych kolorów i astrobiologicznych badań krater Dallol. W skład masywu Erta Ale wchodzą przede wszystkim wulkany tarczowe m.in. Erta Ale (613 m. wysokości), stratowulkan Ale Bagu (najwyższy punkt masywu o wysokości 988 m., z głównym kraterem o wymiarach 750 x 450 m., który wypełnia stromy stożek lawowy zasilający trachitowe wylewy lawy, daty erupcji nieznane), system szczelin erupcyjnych Alu, wulkan tarczowy Tat Ali (wysokość 663 m.), stratowulkan Borale Ale (668 m. wysokości, w jego kraterze odbywa się aktywność fumaroliczna) oraz system szczelin ze stromym stożkiem Dalafilla (ostatnia erupcja szczelinowa w 2008 roku obejmująca wyciek lawy). 

W związku z tym, że w sieci odnajdziemy setki, by nie rzec tysiące zdjęć Erta Ale i Dallol mam wrażenie, że pozostałe wulkany w Etiopii są w zasadzie nadal relatywnie niezbadane (to samo można powiedzieć o wulkanach w Erytrei). Zatem w Etiopii wciąż jest miejsce na pionierską geoeksplorację. Tomasz Lepich, wytrawny eksplorator wulkanów nie dawno wrócił z trzeciego wyjazdu do tego afrykańskiego kraju i postanowił dotrzeć tam do miejsc wulkanicznych mniej znanych i rzadko odwiedzanych w masywie Erta Ale. Wymagało to negocjacji z organizatorami turystycznych wypraw na Erta Ale i Dallol oraz z lokalnymi Afarami (na eksplorację każdego wulkanu trzeba mieć ich pozwolenie). Osobiście widzę sens w takiej unikalnej i pionierskiej geoeksploracji, gdyż dzięki niej rozwija się wulkanologia. Natomiast jedno jest dziwne: Afarowie żyją wśród tych wulkanów, jednak ma się wrażenie, że w ogóle się tymi miejscami nie interesują, nie wspinają się na nie. Szkoda. Ale jak już wejdą to mogą zostać bohaterami wioski. :-)

Przed wami unikalne zdjęcia Tomasza obejmujące m.in. stożek (tzw. pierścień tufu) Catherine z pięknym kwasowym jeziorem kraterowym będący częścią stratowulkanu Gada Ale (287 m. wysokości, wylewy lawy z jego erupcji dotarły do brzegów jeziora Bakili), krater stratowulkanu Ale Bagu (erupcje eksplozywne w holocenie) oraz wchodzące w skład krateru Dallol Black Lake, śmiercionośne i toksyczne jezioro o temperaturze 70 stopni C, czyli miejsce nie odwiedzane przez zwykłych turystów. Ba, zakładam wręcz, że Tomasz mógł być w tych miejscach pierwszym polskim podróżnikiem i geoeksploratorem. Oprócz tego kaldera wulkanu Erta Ale z drona oraz surrealistyczny krajobraz krateru Dallol, w tym toksyczny Gaet'ale Pond.

Na pewno jezioro kraterowe stożka Catherine oraz Black Pool badali w 2019 roku mikrobiolodzy zaintrygowani możliwościami pozaziemskiego życia na innych planetach oraz księżycach. Dotarli do obu tych miejsc helikopterem (rzekomo jedyna możliwość dotarcia do Black Lake i krateru Catherine), co jest nieprawdą, bo Tomasz dotarł tam z Afarami pieszo. Odkryli m.in. w kotlinie Danakilskiej formacje stromatolitów i pobierali próbki mikroorganizmów do dalszych badań. W wyprawie towarzyszył im m.in. słynny fotograf Olivier Grunewald. Warto zapoznać się także z jego świetnymi zdjęciami (link poniżej).

Oprócz Black Lake na obszarze Dallol znajduje się także oleisty Gaet'ale Pond, ekstremalnie zasolone jeziorko (43% zasolenia), bardzo interesujące dla astrobiologów. Podobno najbardziej zasolony zbiornik wody na Ziemi, który emituje dwutlenek węgla zabijając ptaki i insekty, których truchła są odnajdywane na jego brzegu. Jeziorko uformowało się według miejscowych po trzęsieniu ziemi w styczniu 2005 roku. Jego swoistym analogiem jest Don Juan Pond (Suche Doliny McMurdo, Antarktyda) o zasoleniu prawie 50 procent, który nie zamarza nawet w temperaturze - 50 stopni C. Zarówno Black Lake, jaki i Gaet'ale charakteryzują się dużymi koncentracjami wapnia i magnezu. Black Lake powstał po eksplozji freatycznej w Dallol w 1926 roku.

 https://www.sciencefocus.com/planet-earth/danakil-depression-in-pictures/

Tymczasem oddaję głos Tomaszowi, który aktywnie eksploruje wulkany bez zbytniego rozgłosu: 

"Początkowo wydawało się, że ten trip ma się nie udać. Najpierw problemy z dostaniem wizy (skończyło się dwukrotną opłatą), a potem co gorsza zgubiono mi bagaż. Ethiopian Airlines awansowało w moim rankingu na pierwsze miejsce najgorszej linii, wyprzedzając UA i LH. -ET pomyliło tagi SZE z SEZ i bagaż miał lecieć na Seszele. Muszę też wspomnieć o kompletnej dezinformacji, kiedy bagaż przybędzie na SZE. Jednak z ogromną i nieocenioną pomocą dobrej duszy udało się odzyskać bagaż pod 2 dniach. Wyjazd okazał się jedną z najważniejszych wypraw do Etiopii jakie odbyłem. Pierwszy punkt znany mi już - jezioro Afdera i gorące źródła, a następnie Dallol - najpierw wschód Słońca nad jeziorem Karum - tym razem było mglisto i wietrznie więc Słońce trochę strzeliło focha. Następnie sam wulkan Dallol i tutaj niespodzianka i pewnego rodzaju rozczarowanie - ten wulkan wysycha, porównując to co widziałem poprzednio już dwukrotnie jednak i tak jest zawsze niepowtarzalny, za każdym razem się zmienia. To samo dzieje się z Gaet'ale Pond, jednym z najbardziej słonych jezior świata. Prawdopodobnie za jakiś czas zniknie. Następnie ogromna niespodzianka dla mnie - nieznane mi wcześniej Black Lake i Black Mountain - niestety nie udało się do niego podejść, było tak niebezpiecznie, że można było sobie w kwasie rozpuścić kończyny, więc ok 10 m od niego zrezygnowałem. Udało się zrobić chyba najpiękniejsze dla mnie zdjęcie zarówno jeziora jak i i Czarnej Góry, a właściwie skały z drona. Podobno to najbardziej kwasowe jezioro w kotlinie Danakilskiej. Tego samego dnia ruszyliśmy w kierunku Erta Ale, ale po drodze udało mi się wreszcie spełnić moje małe marzenie. Odkąd przyleciałem pierwszy raz do Etiopii pewien krater chodził mi po głowie. (O wędrówce na niego będzie osobno). Potem Erta Ale i tutaj o czym wiedziałem, choć się łudziłem, brak jeziora lawowego:(. Aktywne tylko 2 hornitos w kraterze południowym i trochę lawy w północnym - jednak mam tak dobre wspomnienia z tym wulkanem, że nie to było najważniejsze. Wreszcie też udało mi się zrobić zdjęcia z powietrza, choć pogoda nie była najlepsza, a i też Słońce już prawie zachodziło. Jednak ja czekałem na następny dzień i z niepokojem patrzyłem w zachmurzone niebo, ponieważ drugim głównym celem był wulkan Ale Bagu (Amatoyle) - nawet miejscowi nie bardzo wiedzieli co znajduje się na szczycie, więc tym bardziej napięcie rosło. ( o tej wędrówce w osobnej notce). Potem już tylko powrót przez znane jezioro Afdera i po lekkim wypoczynku obraliśmy kierunek jezior przy granicy z Dżibuti - Gemeri i Afambo - flamingów co prawda nie było ale podobno zajechaliśmy dalej niż większość turystów, wszyscy kończą przy pierwszym jeziorze. Ostatni punkt programu to Allalobad, czyli wulkany błotne, gejzery i pole geotermalne -dużo aktywniejsze i ładniej prezentowały się niż je ostatnio widziałem, poza gejzerem, pozostało kilka małych, ale jakże uroczych. Po drodze udało się zobaczyć miejsce jeszcze największego trzęsienia ziemi w Etiopii w Serdo, 2 miejsca z lawą poduszkową, górę obsydianową, zajawkę systemu wulkanicznego Dabbahu - czyli koniec szczeliny, jaka powstała po erupcji oraz wiele wulkanów, których nawet miejscowi nie potrafili niekiedy nazwać, więc czeka mnie żmudne szukanie ich nazw.

"Odkąd po raz pierwszy przyleciałem do Etiopii oczywiście priorytetem było zobaczyć Dallol i Erta Ale. Przygotowując się do tamtej wyprawy, przeglądając publikacje na temat Erta Ale natknąłem się na pewien krater, który od razu skradł mi serce. Do tej pory w niektórych miejscach w internecie kojarzony jest on z Erta Ale, jednak nie jest to prawda. Znajduje się on blisko innego wulkanu Gada Ale i należy do niego.

Cathrina (Catherina) crater/ wulkan - nie mylić z Catherine crater na Księżycu to krater należący do wulkanu Gada Ale, jest hyaloklastycznym stożkiem o średnicy 300 m i wysokości 120 m. W środku znajduje się małe jezioro, które zasilane przez gorące źródła jest w stanie utrzymać piękną roślinną wegetację. Po stronie południowej przy krawędzi znajduje się uskok oraz grobla o grubości ok. 1 m przy której znajduje się dużo starszy stożek tufowy.
 
Kiedy nadarzyła się okazja i dostaliśmy pozwolenie na wejście na niego wiedziałem, że na pewno podejmę próbę jego zdobycia - plan minimum to dron. Podobno a słowo " podobno" będzie się często powtarzać, bo naprawdę jest bardzo dużo miejsc albo niedostępnych albo wręcz nieznanych w Etiopii. Aż nie mogłem kryć zdziwienia, że na ten krater nikt się nie wspina. Jest trochę zdjęć lotniczych tego krateru, ale nie znalazłem ani jednego z jego krawędzi. Nie ma w każdym razie wzmianki o wejściu na niego. Podobno przy próbie wejścia trochę ludzi zginęło (ale nie znalazłem na ten temat żadnej informacji). Trasa na niego liczy ok. 9 km, nie ma oczywiście szlaku, idzie się polem lawowym, niejednokrotnie trzeba uważać, żeby się nie zgubić, bo wpada się w dość głębokie zagłębienia i nie widać wtedy kierunku. Problemem była przede wszystkim temperatura - pewnie ponad 40 w Słońcu, iPhone się nie ładował, bo był przegrzany. Trasa nie jest więc najłatwiejsza, tym bardziej, że jak jest wszystko zorganizowane to nie da się wybrać pory dnia, a trafiło mi się południe. W związku z tym miejscowy przewodnik powątpiewał czy uda nam się w ogóle tam dojść. Minimalny plan to zrobić zdjęcie z drona, ale mając niepowtarzalną być może szanse postanowiłem zawalczyć o wejście na niego. Moja determinacja była ogromna i ciągle powtarzałem "walk" 🙂 Samo wejście na krater nie jest jakimś wyczynem, zejście było dość śliskie - trochę przypominało mi zejście po kraterach na Fuertawenturze. Widok z samego brzegu i jezioro kwasowe w środku robią niesamowite wrażenie. Zdjęcia nie oddają tego widoku. Nie kryłem łez jak udało na się dotrzeć na krawędź. Z krateru widać jezioro Bakili niedostępne (rzadko fotografowane), niewidoczne praktycznie z trasy a po lewej wulkan Gada Ale. Trochę żałuje, że nie udało się zejść do środka ale czas już na to nie pozwalał, widziałem zniecierpliwienie przewodnika oraz fakt, że reszta ekipy czekała w skwarze w samochodzie. Może kiedyś? Ten dzień i widok jednak zapamiętam długo. Dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do tego sukcesu."
 
"Będąc pierwszy raz na Erta Ale pomyślałem sobie czy aby kiedyś nie byłoby fajnie wspiąć się na Ale Bagu tym bardziej, że zarówno jak się wspina jak i się schodzi cały czas ma się go przed oczami. Jego widok po prostu dominuje w krajobrazie. Jest to też to najwyższy wulkan w okolicy, więc.. 🙂 Tego dnia z niepokojem jak wstaliśmy patrzyłem w niebo, było nieco zachmurzone, a widoczność niestety nie najlepsza. Jednak już samą niespodzianką było co zastanę na górze, czy będą fumarole, czy jest tam krater, jeśli jest i jak duży, ale nawet gdyby widoczność była fatalna nie było mowy o rezygnacji. Dowiedziałem się wkrótce że do mojego przewodnika, z którym byłem na Catherina Crater dołączy jeszcze jedna osoba. Podwieziono nas pod wcześniej ustalone miejsce i zaczęła się przygoda. I tu musze napisać małą dygresję. Po raz kolejny w takich krajach czy na innych wyspach zawsze czuję zdziwienie, ze ja mam buty górskie, a miejscowi albo sandałki albo w tym przypadku nawet klapki  Wędrówka na wulkan trwała ok 3-3,5 h, początkowo szliśmy równiną Rorom około 1h, mijając po drodze pola lawowe na przemian z rozległymi równinami. Dochodząc na szczyt mniej więcej w ¾ drogi mija się ładny stożek, a potem już samo wspinanie się to ok 2-2,5 h. Nie jest to jakaś ciężka wspinaczka, jednak znowu trudność może sprawiać temperatura i Słonce. Mimo iż miałem na sobie F50 i tak się spaliłem, szczególnie jak zwykle nos 😉 Zaplanowaliśmy na całą wyprawę 8 h, więc nie było też aż takiego pośpiechu. Trzy krótkie postoje były dla mnie też zupełnie wystarczające. Absolutnie podczas wędrówki uprawialiśmy pełną improwizację zarówno w wejściu jak i zejściu. Widoczność tego dnia nie była bardzo dobra jednak za plecami cały czas towarzyszył nam widok Erta Ale, a od strony południowo -wschodniej Hyali Gub. Ale Bagu (Ummuna, Allebagu, Amatoyle) 1031 m n.p.m. (choć napotkałem również inna wysokość 988 m npm ) jest to najwyższy wulkan pasma Erta Ale. W przeciwieństwie do Erta Ale jest to stratowulkan i też jako jedyny nie znajduje się w tej samej osi co inne w okolicy jak Hyali Gub, Erta Ale, Borale Ale, Dalafilla czy Gada Ale. Wulkan ten jest zbudowany głownie z bazaltu, trachitu oraz riolitu co szczególnie widać było w kraterze. Od strony wschodniej jest pokryty polem lawowym pochodzącym z wulkanu Hyali Gub co nadaje mu pewną niesymetryczność. Od południa widoczne są pola lawowe pochodzące z wulkanu Alayta. Nie znana jest jego ostatnia erupcja, nie ma też za wiele informacji o tym wulkanie ani zdjęć z jego szczytu. Sam szczyt wulkanu pokryty jest wyraźnymi materiałami piroklastycznymi, głównie zasadowymi. Ciekawy jest również kształt samego krateru. Mam do czynienia właściwie z dwoma kraterami wewnątrz siebie – jeden jest większy i obejmuje ten mniejszy. Z jednej strony widoczna jest pozostałość po zapadnięciu się lawy z powodu spływu piroklastycznego wzdłuż otwartej szczeliny, co charakterystyczne nie koresponduje to z główną osią wulkaniczną. Wskazuje na to pole lawowe którym szedłem na ten wulkan. Głębokość krateru to około 100-120 m. Nie znalazłem nigdzie wymiarów tego krateru, ale oceniając to stawiałbym na 1 km x 0,5 km. Nie jest to więc idealna elipsa. Na dnie krateru znajduje się stożek. Nie zaobserwowałem na jego szczycie ani w okolicy czy na dnie krateru żadnych fumaroli ani innych otworów wentylacyjnych. Z brzegu widać było Erta Ale oraz Hyali Gub, a także mimo słabej widoczności Borale Ale.

Samo zejście nie stanowiło większego problemu, jedynie ze względu na to, że najwyższy punkt znajdował się w pewnej odległości od wędrówki na szczyt musieliśmy ominąć szczelinę i wysokie pole lawowe, więc schodziliśmy inna „trasą” docierając pod umówione miejsce na drodze."

poniedziałek, 23 stycznia 2023

Robin George Andrews "Super Volcanoes" - recenzja

                                                   
Zawsze ubolewałem, że na polskim rynku wydawniczym jest tak mało książek popularnonaukowych stricte poświęconych wulkanom i ich aktywności. Zdarzają się książeczki dla dzieci czy rozdziały o wulkanach w książkach geologicznych, jednakże brakuje nawet przetłumaczonych książek wulkanicznych. Cóż, nie mamy w Polsce aktywnych wulkanów, stąd zapotrzebowanie na książki wulkanologiczne jest u nas niskie. Półki w księgarniach uginają się od książek astrofizycznych, matematycznych, biologicznych, psychologicznych czy medycznych, a wulkany nadal pozostają w cieniu (próbowałem oddać głos wyspiarskim wulkanom w "Sekretach wysp wulkanicznych", z jakim skutkiem niech oceni to potencjalny Czytelnik). Sam aby poczytać co nieco o wulkanach muszę sięgać po książki anglojęzyczne napisane przez wulkanologów z USA, Australii czy Wielkiej Brytanii. "Super Volcanoes" wulkanologa i dziennikarza z Londynu Robina Andrewsa otrzymałem od siostry w prezencie. Książka mnie na swój sposób zauroczyła. 

Tytuł "Superwulkany" jest nieco mylący, bo nie jest to książka wyłącznie o ogromnych płaskich kalderach zdolnych do supererupcji a la Taupo czy Yellowstone. Ta książka to wciągająca podróż zarówno po ziemskich, jak i pozaziemskich wulkanach (Księżyc, Mars, Wenus, Io, kriowulkany na Enceladusie czy Ceres, itd.) Andrews definitywnie chce zafascynować czytelnika zjawiskiem wulkanizmu i robi to z ogromnym entuzjazmem. Cztery pierwsze rozdziały dotyczą wulkanów na Ziemi. Dokładnie zostaje omówiona niszczycielska erupcja szczelinowa Leilani Estates wulkanu Kilauea w 2018 roku. Cały rozdział zostaje poświęcony kalderze Yellowstone i innym superwulkanom. Kolejny dotyczy najdziwniejszego wulkanu na Ziemi, czyli Ol Doinyo Lengai w Tanzanii (wulkan ten emituje chłodną lawę karbonatytową), wspomniane zostają także wulkany w Etiopii (jezioro lawy wulkanu Erta Ale, martwy, tudzież całkowicie sterylny (brak oznak jakiegokolwiek życia biologicznego) krater Dallol w Kotlinie Danakilskiej. Zafascynował mnie kolejny rozdział o podmorskich wulkanach takich jak West Mata, Kavachi, Havre, Kolumbo oraz o podmorskich kominach hydrotermalnych będących ostoją ekstremofilnego życia. Kolejne rozdziały dotyczą wspomnianego już wulkanizmu w Układzie Słonecznym (planetarny i księżycowy wulkanizm to coś pięknego, pobudzającego wyobraźnię). Także w pewnym sensie "Super Volcanoes" to książka interdyscyplinarna. 

Dużo informacji poświęca Andrews naukowcom (już zmarłym i jeszcze żyjącym). Tutaj warto wymienić choćby Thomasa Jaggara, założyciela Hawaiian Volcano Observatory czy Marie Tharp, która zidentyfikowała Grzbiet Śródatlantycki. Książka jest też bogata w wywiady z wulkanologami np. z Mike Polandem z Yellowstone Volcano Observatory (YVO), Kate Laxton próbującą zdobyć próbki karbonatytowej lawy z krateru Ol Doinyo Lengai czy z Lindą Morabito, która w latach 80-tych odkrywała wulkanizm na księżycu Jowisza, Io. Intrygujący jest styl pisania Robina Andrewsa: zwięzły, precyzyjny, ale też często zabawny, poetycki. Są tutaj humorystyczne aluzje do "Gwiezdnych wojen" czy H.P. Lovecrafta.

Świetna i ogromnie przystępna książka nie tylko o superwulkanach, ale o tym, że wulkany są super! Na zdjęciu Renana Ozturka wspomniany w książce wulkan Mount Michael (Sandwich Południowy).

Przy okazji dzisiaj mamy 50-lecie erupcji szczelinowej Heimaey na Islandii, która rozpoczęła się 23 stycznia 1973 roku. Ależ ten czas płynie! Nigdy nie zapomnę filmów i zdjęć z tego zagrażającego portowemu miasteczku wycieku lawy, które nakręcili/zrobili Maurice i Katia Krafft.

poniedziałek, 23 listopada 2020

Pompeje wciąż odkrywają mroczne sekrety

Archeolodzy odkryli dobrze zachowane ciała dwóch mężczyzn w zniszczonych przez erupcję wulkanu Wezuwiusz w 79 roku Pompejach.  Jeden z nich w wieku 30-40 lat zapewne był lokalnym arystokratą, gdyż nosił wełniany płaszcz. Drugi w wieku pomiędzy 18-23 lat nosił tunikę i miał kilka zmiażdżonych kręgów, co sugeruje że mógł być niewolnikiem bogatego jegomościa. Ciała obu mężczyzn odkryto w Civita Giuliana, 700 metrów na północny zachód od centrum Pompejów w przejściu o szerokości 2.20 metrów. Zachowały się kości i zęby obu mężczyzn, którzy zapewne szukali bezpiecznego schronienia, gdy dopadł ich spływ piroklastyczny z Wezuwiusza. Pompeje to zdecydowanie jedno z najwspanialszych miejsc archeologicznych - co rusz wychodzą tam na jaw nowe ekscytujące odkrycia. Trzymam kciuki za kolejne. 

Być może do ostatniej aktywności erupcyjnej na Marsie doszło około 53 000 lat temu w regionie zwanym Cerberus Fossae blisko potężnego wulkanu tarczowego Elysium Mons. Miejsce erupcji wygląda niczym niedawno (w skali geologicznej) aktywna szczelina, z której doszło do silnej emisji popiołu i pyłu. Na erupcję wskazuje symetryczny wygląd szczeliny i obecność ciemniejszego materiału. Do tej erupcji mogło dojść pomiędzy 210 000 a 53 000 lat temu. Była by to najmłodsza do tej pory erupcja wulkaniczna na Czerwonej Planecie. Być może Mars nadal jest aktywny wulkanicznie. 

wtorek, 27 listopada 2018

Pierwsze zdjęcia Elysium Planitia od marsjańskiej misji InSight

26 listopada o godzinie 20.54 czasu CET sonda NASA InSight pomyślnie wylądowała na powierzchni Marsa, konkretnie w Elysium Planitia, po czym rozłożyła panele słoneczne i przesłała pierwsze zdjęcia z miejsca udanego lądowania. Elysium Planitia to bardzo interesujący obszar: równina wulkaniczna, która od północy graniczy z wyżyną wulkaniczną oraz z wygasłymi marsjańskimi wulkanami tarczowymi Elysium Mons, Albor Tholus i Hecates Tholus. Jak wiadomo głównym celem misji InSight jest przeprowadzenie badań geofizycznych i sejsmologicznych, zatem miejsce nie jest przypadkowe: na Elysium Planitia znajdują się liczne niskie struktury wulkaniczne, w tym niewielkie wulkany tarczowe oraz wylewy lawy (niektóre mogą mieć wiek geologiczny 2 milionów lat).

Mały wylew lawy schodzi z otworu erupcyjnego zwanego "puttusiddu" na wschodnim stoku New SE Crater wulkanu Etna. Zdj. Benito Morabito.

Według najnowszych badań morskich i jeziornych sedymentów oraz rdzeni lodowych kaldera centralna wulkanu Deception Island (Antarktyda) powstała wskutek potężnej erupcji wulkanicznej 3980 lat temu, która wywołała zmiany klimatyczne na Ziemi.

EDIT 29 listopada: Umiarkowane spływy piroklastyczne schodzą z północno-zachodniego zbocza kopuły lawowej Caliente wulkanu Santiaguito w Gwatemali.