Gaylene Wilkinson (lat 53) i Tony Lawton (lat 52) z Nowej Zelandii wybrali się z Lombok na indonezyjską wyspę Komodo, aby podziwiać słynne warany. W drodze do celu ich prom wycieczkowy "Versace Amara" uderzył w rafę i zaczął nabierać wody. Łódź była drewniana, więc od razu nie zatonęła. Rozbitkowie czekali na rafie na ratunek, ale ten nie nadchodził. Zaczęli panikować. Po 11 godzinach wyczekiwania Gaylene, Tony i ósemka innych zdecydowali się popłynąć na pobliską wyspę wulkaniczną na której znajdował się emitujący obłoki pary wulkan. Wyspę Sangeang Api, od której dzieliła ich odległość pięciu kilometrów. Rozbitkowie mieli dinghy, które mogło pomieścić sześć osób. Podzielili się na małe grupki i zaczęli płynąć wodami Morza Flores. Po sześciu godzinach pływania dotarli do brzegu Sangeang Api. Wszyscy mieli na sobie kamizelki ratunkowe i wszyscy wylądowali na brzegu wulkanicznej wyspy w odmiennych lokalizacjach. Tam spędzili noc. Piątkę rozbitków zauważyli przepływający niedaleko rybacy, innych przebywających bardziej na północy załoga łodzi dla nurków. W trakcie płynięcia na Sangeang Api rozbitków parzyło słońce. Gaylene twierdzi, że po dotarciu na brzeg pili urynę, by zaspokoić palące pragnienie. Jedli liście. Zarówno ona, jak i Tony są ochotniczymi ratownikami. Do katastrofy promu wycieczkowego doszło 15 sierpnia 2014 roku. Ratownicy łącznie wyratowali 23 osoby, nadal nie odnaleziono mężczyzny z Holandii i kobiety z Włoch.
Uratowano obywateli Nowej Zelandii, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Holandii, Niemiec i Francji. Gwoli przypomnienia wulkan złożony Sangeang Api wybuchł 30 maja 2014 roku generując kolumnę popiołu sięgającą wysokości 15-20 km.
Taki survival z aktywnym wulkanem w tle to rozumiem. Tymczasem czekam na wieści z Islandii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz