niedziela, 21 listopada 2010

Co nieco o erupcji Eyjafjallajökull






Kwietniowa erupcja Eyjafjallajökull została niebywale nagłośniona przez media. Raptem telewizja, radio i prasa zainteresowały się szerzej wulkanami. Inna sprawa, iż prawie żaden dziennikarz nie umiał wymówić nazwy Eyjafjallajökull poprawnie. Ba, gdy poruszam temat wulkanów z moimi znajomymi, którzy są geologicznymi laikami (wulkany, jak zapewne wiecie to moja pasja!) pierwsze co przychodzi im na myśl to właśnie Eyja i największe od co najmniej dekady zakłócenie kontynentalnej przestrzeni powietrznej.

Wnioski naukowców są następujące: Eyjafjallajökull nie posiadał wzorca zachowania charakterystycznego dla większości aktywnych wulkanów. Subtelne znaki wskazywały na ruch magmy pod wulkanem już od 1992 roku. Nie było pojedynczej komory magmowej, w której od 18 lat stopniowego budzenia się do życia gromadziła się magma. Istniały zatem dwa albo nawet więcej źródeł magmatycznych o odrębnej składnikowo magmie. Przyczyną erupcji Eyjafjallajökull było spotkanie bazaltowej magmy z bogatą w krzemionkę magmą trachyandezytową. W styczniu 2010 roku obszar wulkanu nawiedzały roje wstrząsów sejsmicznych wskazujące na ruch magmy. Nasiliła się deformacja skorupy ziemskiej. 20 marca 2010 roku rozpoczęła się pierwsza szczelinowa (efuzywna) erupcja Eyja, lecz musiał minąć miesiąc zanim wulkan zaczął ulegać deflacji. Trwała ona przez trzy tygodnie z pauzą przez dwa dni i wznowieniem erupcji 14 kwietnia 2010 roku (faza eksplozywna erupcji).

Powróćmy zatem do najsłynniejszej erupcji 2010 roku w fotografiach Johna Beatty i Jona Magnussona. Oczywiście azjatycka i znacznie groźniejsza (prawie 300 ofiar śmiertelnych) erupcja Merapi nie jest dla europejskich mediów tak atrakcyjna, bo w końcu nas - dumnych Europejczyków - bezpośrednio nie dotyczy. Lepiej taplać się w politycznej szopce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz