...rozwijają się całkiem prężnie. Blog powstał 7 maja 2010 roku, kiedy z zapartym tchem śledziłem medialną erupcję na Islandii (wiadomo, o którą chodzi). W końcu musiał powstać. Zawsze chciałem pisać o wulkanach i stało się. Mam taką niewielką nadzieję, że moja pisanina zainspiruje moich czytelników (młodszych i starszych) do poświęcenia większej uwagi wulkanologii, czy w szerszym zakresie naukom o Ziemi. Zachęcam do pójścia na studia geologiczne, tudzież na zajęcie się badaniem wulkanów bądź po prostu do podróżowania i wspinania się na wulkany. Zaiste szkoda, że wulkanizm w Polsce jest od dawna wygasły, w związku z tym wulkanologia jest u nas traktowana jako egzotyczna ciekawostka, którą można zainteresować dzieci. Napisałem kiedyś do Warszawskiego Centrum Nauki Kopernik z prośbą o zrobienie ekspozycji na temat wulkanów, wyszczególniłem swoje pomysły inspirując się pokrótce francuską Vulcanią, po czym dostałem życzliwą odpowiedź, że nie są zainteresowani stworzeniem takiej platformy naukowej. Bolączką polskiego rynku wydawniczego jest też brak jakichkolwiek publikacji naukowych poświęconych wulkanom i wulkanologii. W tym kierunku też działałem, pisałem do czołowych polskich wydawnictw z prośbą o wydanie kilku pozycji, oferowałem też pomoc w przetłumaczeniu takich książek. Zazwyczaj bez odpowiedzi, choć nie zawsze. Ktoś z działu naukowego Prószyński i Spółka odpisał mi, że taka książka nie będzie się sprzedawać. Ot, polskie realia czyli inaczej mówiąc nieustanna walka z wiatrakami. No cóż, ja robię swoje i piszę o wulkanach. W tym roku w planach mam wypad na kolejny europejski wulkan, jeśli mi budżet, rzecz jasna, pozwoli. Co jeszcze? Pisanie na tym blogu sprawia mi autentyczną radość i mnie inspiruje, jest lekarstwem na trapiący mnie weltschmerz codzienności i poczucie wyalienowania...
Słówko o Popocatepetl. Do 6 maja w ciągu doby wulkan Popocatepetl wyprodukował 83 chmury erupcyjne sięgające wysokości 1.5 km i składające się z gazu, pary wodnej i niewielkiej ilości popiołu. Wulkan sporadycznie wyrzuca rozżarzone odłamki skalne na odległość 500 metrów. Na zdjęciu z kamery przyprószony śniegiem wulkan Mount Saint Helens (2 maja 2012 roku).
Dalszych inspiracji do pisania i kolejnych zdobytych szczytów wulkanów! Sto Lat :-)
OdpowiedzUsuńDobrze, że komuś zależy na popularyzacji jeszcze mało znanej dziedzinie nauki, a tak ciekawej.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, na jaki wulkan się wybierasz?Bo mi przy odrobinie szczęścia uda się odwiedzić Islandię.
Myślę, że na początek znowu Kanary (albo La Palma, albo Lanzarote) i wspinaczka na tamtejsze stożki. Islandia pewnie w następnym roku, bo to powinna być dłuższa wyprawa. Chodzi mi także po głowie Etna i Stromboli, tudzież inne wulkany Wysp Liparyjskich np. Vulcano.
UsuńBardzo chciałbym zdobyć też kiedyś norweski Beerenberg, lecz w tym akurat przypadku nie jest łatwo - trzeba mieć zezwolenie na wspinaczkę i działać z odpowiednim wyprzedzeniem. Na razie zostaję przy europejskich wulkanach, na dalsze wyprawy budżet mi po prostu nie pozwala. A popularyzować wulkanologię będę, bo to piękna dyscyplina naukowa!
Bardzo ciekawy blog. Dzieki!
UsuńNiedawno wrocilam z wyprawy po wloskich wulkanach. Etna, Vulcano, Stromboli.
Ostatni z nich goraco polecam! Nie chce sie zbyt duzo zdradzac, zeby nie psuc frajdy, gdy sam bedziesz sie na niego wspinal ;)
Vulcano - tez bardzo sympatyczny. Na pewno warto wspiac sie i tam ;)
Etna, po podboju dwoch poprzednich, niestety nie zrobila juz takiego wrazenia... w kazdym razie na pewno budzi respekt swoimi rozmiarami.
Zycze inspiracji i czerpania duzej radochy z dalszego pisania bloga... na pewno bede zagladac.
Pozdrawiam!
Stromboli jest w stanie permanentnej erupcji. Dlatego warto tam się wybrać, aby doświadczyć pięknych eksplozji strombolijskich. Chcę na pewno zobaczyć Etnę, Vulcano i Stromboli w przyszłości. Z włoskich wulkanów byłem jedynie na Wezuwiuszu. Dziękuję za wpis. Jakby miała Pani jakieś interesujące zdjęcia wulkanów to można je wysłać do mnie, chętnie opublikuję.
Usuń