środa, 1 września 2010

Recenzja "Wulkany - góry ognia"



W ten weekend miałem przyjemność obejrzeć godzinny dokument o wulkanach National Geographic zatytułowany ""Wulkany - góry ognia" (1997). Jego narratorem jest znany amerykański aktor Stacy Keach. Przybliża on widzom w przystępny sposób nieco informacji odnośnie zjawiska wulkanizmu. Wpierw jest mowa o tragicznej erupcji kolumbijskiego wulkanu Galeras w 1993 roku, w wyniku której zginęło 6 wulkanologów i troje turystów. Znaleźli się na szczycie w nieodpowiednim czasie. Te tragiczne chwile wspomina jeden z naukowców. Potem przenosimy się na Hawaje, gdzie obserwujemy potoki lawy z wulkanu Kilauea. Wspomniane zostają katastrofalne erupcje Santoryn, Tambora, Wezuwiusz, Mount Saint Helens i Mount Pelee. Filmowcy pokazują, jak wygląda życie mieszkańców Japonii pod czynnym wulkanem Sakurajima, który wybucha 400 razy na rok. Lwia część dokumentu jest poświęcona francuskiej parze wulkanologów Maurice'owi i Katii Krafft, którzy przez ponad 20 lat fotografowali wybuchające wulkany. Widzimy m.in erupcję islandzkiego Eldfjall w 1973 roku oraz wylewy czarnej lawy z wulkanu Ol Doinyo Lengai. Krafftowie chcieli nakręcić spływ piroklastyczny i aby to uczynić udali się w 1991 roku na japoński wulkan Unzen. Na skutek jednej ryzykownej decyzji w mgnieniu oka dopadła ich śmierć. Finał dokumentu poświęcony jest w mniejszym stopniu katastrofalnej erupcji kolumbijskiego Nevado del Ruiz (pogrzebane laharem miasteczko Armero) oraz kolosalnej erupcji Pinatubo na Filipinach (1991 rok). Pada udane stwierdzenie, iż wulkany stanowią krwiobieg naszej planety. Fantastycznie nakręcony i ciekawy dokument, co akurat nie dziwi, bo National Geographic fuszerki nie odwala.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz