niedziela, 6 lutego 2011

Recenzja "Vulkan" (2009)




W dniu dzisiejszym niezawodna TVN uraczyła widzów siermiężnym telewizyjnym filmem katastroficznym Uwe Jansona "Vulkan" (2009) wyprodukowanym przez RTL. Rzecz traktuje o erupcji uśpionej kaldery Laach Lake w Niemczech i o katastrofalnych skutkach tejże. Pierwsza część filmu za mną, kolejna za tydzień, ale już mogę powiedzieć, iż "Vulkan" to strata czasu. Czego tutaj nie ma? Toporna niemiecka telenowela, ładniutka pani wulkanolog z Poczdamu ostrzegająca o erupcji Laach Lake, emisje dwutlenku węgla z dna jeziora a la Nyos zabijające zwierzęta, wstrząsy sejsmiczne, szczeliny pojawiające się znienacka na ulicach niemieckiego miasteczka, pocztówkowe widoki kaldery, komputerowo generowane efekty specjalne. Bzdura goni bzdurę. Amerykanie mieli wulkan wybuchający w Los Angeles ("Wulkan" Micka Jacksona), Niemcy im tego wulkanu najwyraźniej pozazdrościli. Tylko czekać, aż polscy filmowcy (tak, tak, mrugam do was!) zrobią film katastroficzny o przebudzeniu się Ostrzycy.

Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło, bowiem kaldera LAACH LAKE (inaczej LAACHER SEE) rzeczywiście istnieje (Nadrenia-Palatynat, 24 km od Koblencji i 37 km od Bonn). Stanowi ona część obszaru wulkanicznego East Eifel i jest potencjalnie czynna za sprawą aktywności sejsmicznej i emisji dwutlenku węgla przy południowo-wschodnim brzegu. Obwód Laach Lake wynosi 8 km, woda jeziora jest niebieska, bardzo zimna i gorzka w smaku. Kolosalna erupcja (skala VEI = 6) Laacher See miała miejsce 12 900 lat temu, a jej pozostałości można znaleźć w całej Europie. Wyprodukowała 16 km sześciennych tefry. Kaldera Laacher See (na zdjęciach) zasługuje na lepszy film niż "Vulkan".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz