Piszę tego posta z opóźnieniem, gdyż dzisiaj wróciłem z górsko-rekreacyjnego wypadu w Góry Stołowe i na masyw Śnieżnika (po siedmiu latach). Wychodzę jednak z założenia iż lepiej późno niż wcale. 25 sierpnia 2018 roku o godzinie 06.00 lokalnego czasu (akurat wtedy siedziałem w pociągu do Kłodzka, gdzie miałem nocować) doszło do paroksyzmu erupcyjnego wulkanu Manam (Papua Nowa Gwinea), który obejmował spływy piroklastyczne oraz obłok erupcyjny o oszacowanej wysokości aż 15 km. Opad popiołu był tak silny że zablokował promienie słoneczne na kilka godzin powodując na wyspie ciemność. W wioskach na Manam przebywa obecnie około 7000 mieszkańców. 26 sierpnia dwa statki wojenne zostały oddelegowane na wyspę - ich załogi miały pomóc w ewakuacji. Popiół wyrzucony przez wybuch Manam opadł m.in. w wioskach Baliau, Bien Station i Kuluguma. Ponad 5000 mężczyzn, kobiet i dzieci pozostaje na wyspie bez wody pitnej i jedzenia, co sprzyja frustracji i gniewowi. Dwie wioski Kolang i Dangale zostały zniszczone przez spływ piroklastyczny, ale nie ma ofiar śmiertelnych. W wiosce Baliau czterech dziennikarzy (którzy przybyli na wyspę już po erupcji) zostało zaatakowanych przez tubylców. Tubylec Peter Sukua uderzył reporterkę Dorothy Mark w twarz, kobieta została potem skopana.
Z powodu problemów komunikacyjnych erupcję Manam przeoczyli wulkanolodzy z Rabaul Volcano Observatory (RVO).
Zdj. Anisah Isimel oraz Scott Waide.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz