Sławek wraz z grupą znajomych 16 marca 2013 roku wspiął się na islandzki wulkan Hekla. Oddaję mu głos.
Na Heklę wejście planowane było już od dłuższego czasu. Jak to bywa
zwykle brakowało czasu, lub motywacji, niejednokrotnie sam wulkan bronił
się dość dobrze. Nie bez powodu jego imię oznacza - kaptur, w tym
wypadku dość trafnie, gdyż bardzo często jego szczyt przykryty jest
chmurami.
Tym razem w ustalonym wcześniej terminie pogoda sprawia
miłą niespodziankę - okno pogodowe. Zapowiedzi były bardzo
optymistyczne: około -2'C, wiatr nie większy niż 6 m/sek, niebo
bezchmurne. Nic tylko działać. Poranna zbiórka, ponad godzinna jazda
drogą nr 1, jeszcze kilku kilometrowy lekki off-road i jesteśmy na
miejscu. Atakujemy od zachodniej strony. I tu mała niespodzianka - z
zapowiedzi pogodowych sprawdza się tylko bezchmurność. W miejscu startu
jest dość wietrznie ( w/g wskazań wiatromierza - 12m/sek) i nieco
zimniej niż zakładaliśmy. Szybkie ubranie, dopasowanie sprzętu i trzeba
iść.
Z początku trasa nie wydaje się być ciężka - rozległa równina
pokryta gruzem, pyłem i pumeksem nie sprawia większych problemów.
Jedno, drugie wzgórze i przed nami zaczyna rozciągać się kilku
kilometrowe pole lawy. Nie mamy wyjścia, to jedyna droga na szczyt.
Atakujemy zachodnią stronę, więc idziemy od samego podnóża wulkanu,
czyli niemal 1400 m w górę. Już z daleka widać że na szczycie wieje
nieco mocniej. Przebijając się mozolnie przez pole lawy, niejednokrotnie
ostrej i postrzępionej, poprzecinanej wąwozami, przegłębieniami, idąc
to w górę to w dół przynajmniej nie odczuwamy wiatru przez nią
tłumionego. Chłód jednak pozostaje. Dlatego staramy się za często nie
zatrzymywać, by nie tracić ciepła. Ale i tak zamarzają nam łzy, sople
tworzą się na rzęsach i brwiach, kominiarki zaczynają twardnieć w
okolicach ust i nosów, zaparowane okulary zamarzają. Temperatura jest
sporo poniżej -10'C. Przez lawę przebijamy się około 2 godzin.
Wychodzimy na już nieosłonięty niczym teren. Wiatr smaga nas pyłem
śnieżnym. Co gorsza idziemy nie dość, że pod dość stromym stoku, to
jeszcze non stop pod wiatr. Ale nikt się nie zniechęca. Grupa rozciąga
się na wieleset metrów, każdy walczy nie tyle z górą co z warunkami.
Odczyt wiatromierza w okolicach 20 m/sek. Staram się robić zdjęcia ale
muszę polegać tylko na wyczuciu - wizjer zamarzł, monitor także, o
palcach nie wspomnę. Czasem nic nie widać, choć niebo jest bezchmurne
pył śnieżny przypomina ostrą zamieć. Krok po kroku coraz wyżej, i
wreszcie jest pierwszy grzbiet. Zza tumanów pyłu śnieżnego wyłania się
krater Oxl, w tej scenerii wygląda dość mrocznie (choć słońce w pełni).
Ale nie możemy się zatrzymywać, bardzo szybko wytraca się ciepło, a do
szczytu jeszcze kawałek. Na wypłaszczeniu góry mijamy dziwne szczeliny, z
daleka wydają się być głębokie, ale po przyjrzeniu się okazują się być
płytkie. Pod kopułami ze śniegu znajdują się ciepłe miejsca, z mokrym, a
nawet w niektórych miejscach ciepłym żużlem. I zajmują dość duży
obszar. Szczyt przed nami. Lekko zasłonięci od wiatru brniemy dalej w
górę. Przez chwilę mamy czysty widok na Eyjafjallajokull.
Pierwszy
szczyt zaliczony, ale przed nami wyrasta jeszcze jeden. Długie i strome
podejście zaczyna już męczyć. Ale kilka metrów przed szczytem można
odczuć, że to prawdopodobnie wierzchołek - wiatr jest tak silny, że nie
pozwala przejść przez niski lodowy murek. Muszę ten odcinek przejść
niemal na czworaka, ale wreszcie jest. Na szczycie przez wiatr, śnieg i
lód utworzone jest naturalne "iglo" za którym można się na chwilę
schować przed wiatrem. I co ciekawe - podłoże jest ciemne. Żużel pod
nogami mimo silnego mrozu jest luźny i mokry. Nie odważyłem się
sprawdzić rękoma czy jest ciepły, nie dlatego żebym się poparzył,
bardziej odmroził. Wygrzebałem jeden mały kawałek i przyłożyłem do
policzka - nie był zimny. Siedząc chwilę na żużlu czuję wyraźne lecz
niezbyt silne wstrząsy. I to nie jest wiatr, który może mną miotać -
siedzę za około 2 metrową ścianą w miejscu bezwietrznym. Jeśli przeżyłeś
kiedyś wstrząsy - wiesz jak to jest... Wulkan żyje. Kolega mierzy wiatr
- 25 m/sek, temperatura odczuwalna: - 36'C. Kilkadziesiąt metrów
bardziej na wschód jest jeszcze jeden wierzchołek, z wyraźnie ciemną
plamą na stoku. Ale już nikt tam nie idzie. Za silny wiatr, a po oczach i
twarzach biją grudki lodu. Czas wracać. Jest już po godz. 17tej, a w
dół daleka droga. W tumanach pyłu śnieżnego, pchani przez wiatr, krok po
kroku opuszczamy Heklę. Samo zejście po stoku wydało się niczym z
przeprawą przez pole lawowe. Nieco zboczywszy z wcześniejszego szlaku
trafiamy na wysokie, kilkunastometrowe tarasy i wąwozy lawowe, labirynt
ostrych skał. Po kolejnych kilku godzinach zmęczeni ale zadowoleni
docieramy do samochodów. Emocje nie wygasają, przez całą drogę dzielimy
się wrażeniami.
Hekla zimą zdobyta. ... może by jeszcze latem?
I zachęcam do odwiedzin jego bloga. Adres poniżej:
http://fivestepsfromtheroad.blogspot.com/
Na dolnym zdjęciu w oddali wulkan Katla - przyszły cel dla kolejnej wyprawy Sławka.
Nius z ostatniej chwili. 18 marca rozpoczął się rój trzęsień ziemi pod zachodnią częścią kanaryjskiej wyspy El Hierro (obszar zatoki El Golfo). Ponad 120 wstrząsów o magnitudzie 2-3 na głębokości 16-18 km. Nie umiem przewidzieć czy intruzja nowej magmy doprowadzi do kolejnej podmorskiej erupcji.