czwartek, 25 lipca 2024

Wyprawa Tomasza na wulkan tarczowy Karthala na Grande Comore oraz na Majottę

                                     





















18 lipca 2024 roku po 4 lotach pasażerskich polski eksplorator wulkanów Tomasz Lepich zawitał do Moroni, stolicy wyspy Grande Comore (Komor Wielki, Komory). Jego celem był wulkan tarczowy Karthala z ostatnimi erupcjami lawowymi w latach 2007, 2006, 2005, 1991, 1977 i 1972. To najaktywniejszy wulkan archipelagu Komorów. Wybucha efuzywnie (lawowo), w kalderze i ze szczelin na południowych i północnych zboczach. Wylewy lawy z Karthala czasem docierały do morza. 

Oddaję Tomaszowi głos:

"Pierwszy widok na wulkan Karthala i pole lawowe z 1977 roku."

"Lac Sale (Niemavi) - jezioro kraterowe powstałe w wyniku erupcji Karthala. Związane są z nimi dwie historie. Jedna to klątwa, a mianowicie według lokalnej legendy święty pukał od drzwi do drzwi po wodę i skoro mu odmówiono to z zemsty zalał wioskę. Prawdopodobnie w XVI wieku w wyniku erupcji wulkanu doszło do zniszczenia wioski i powstania pięknego jeziora kraterowego. Druga to historia związana z badaniem wody tego jeziora. Jest ono kwaśne i jak pewien naukowiec z Belgii postanowił w nim zanurkować już nigdy się nie wynurzył. Bardzo słabo zbadane jest to jezioro. Pierwszy widok z drona i z brzegu - to jedno z miejsc, które bardzo chciałem zobaczyć."

"Widok z drona (panorama) na tzw. Plateau de Gilles - drugi wulkan, który uformował wyspę."

"Dos Du Dragon - niezwykłe to miejsce, ale dopiero dron ukazuje całość - inna nazwa to Kissing Rock, smoki są wśród nas."

"Karthala, czynny wulkan tarczowy typu hawajskiego, najwyższy szczyt Oceanu Indyjskiego zdobyty. To dla tego wulkanu wiedziałem, że muszę kiedyś tutaj być. Kilka słów na temat szlaku i jak nie trzeba na niego przewodnika. Początkowo byliśmy umówieni z przewodnikiem, ale patrząc na jego wygląd (choć to może mylić) plus cena 90 euro od osoby szybko doszliśmy do wniosku, że trzeba będzie to zrobić po swojemu. Szlak około 24 km okazał się znacznie dłuższy. Ale problem zaczął się aby dostać się w ogóle na punkt startowy. Mapy Google po raz kolejny się nie sprawdziły. Wywlokły nas w jakieś miejsce, gdzie chyba tylko czołg by przejechał plus daleko od punktu startowego. Pobudka o 3.30, start o 4 rano i po 6 godzinach nie mijając żadnej żywej duszy (na kraterze zresztą też nikogo nie było) stanęliśmy na północnej części kaldery, po czym przeszliśmy na południową już kompletnie bez szlaku. Szlak, cóż to przykre, ale z powodu prawdopodobnie kamieniołomów i wybierania materiału zrobiono do 2/3 wysokości betonową drogę. Potem jest już ścieżka i dzięki aplikacji bez problemu można ją znaleźć - idzie się jak to na wulkanie tarczowym praktycznie cały czas albo w gęstwinie roślin albo w wysokich trawach, stopniowo pod górę. Szlak zaczyna być oznaczony białymi strzałkami lub wiszącymi białymi wstążkami, ale już pod sam koniec, zresztą jest on momentami poprzecinany przez drogi prowadzące do kamieniołomu. Nie jest trudny jak straszą, ale długi (około 30 km). Wiało, ale dron dał radę."

"Lac Dziani, jezioro kraterowe, Majotta."

Zdj. Tomasz Lepich, lipiec 2024, Komor Wielki i Majotta.

EDIT: Przy okazji 27 lipca współpracowałem z dziennikarką portalu Onet przy poniższym artykule o kalderze Campi Flegrei. Polecam lekturę.

https://www.onet.pl/turystyka/onetpodroze/trzesienie-ziemi-w-europie-erupcja-moze-doprowadzic-do-tysiecy-ofiar/fhw68r1,07640b54

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz