We Włoszech przebywał Zygmunt Krasiński wielokrotnie. Pierwszą podróż odbył jesienią 1830 roku. Trasa wiodła przez Mediolan, Bolonię, Florencję do Rzymu. Do Neapolu dotarł dopiero 8 marca 1835 roku. O swych pierwszych neapolitańskich wrażeniach dzielił się w listach:
Do Joanny Bobrowej Neapol, 30 marca 1835
„Jestem na wybrzeżach, które Pani lubiła. Potrzeba
mi tylko oderwać wzrok od tej karty, aby zobaczyć od razu Capri i Wezuwiusz i
całą zatokę Neapolitańską. Mieszkam w domu najbardziej z całego miasta
wysuniętym, ponieważ jest zbudowany na części skały, wystającej z morza. Jest
to willa di Roma a S-ta Lucia. Piękną jest zaiste przyroda w tych stronach —
lecz trzeba być bardzo młodym i bardzo naiwnym, aby żyć w przyrodzie i nic
nadto nie żądać. [….] Oh, wśród tych kwiecistych, palących wybrzeży, wobec tylu
ponęt, potrzeba by mieć w sercu radość gwałtowną, a w duchu życie potężne.
Wówczas pojmuję, że można być chwil kilka szczęśliwym w Neapolu. Co do mnie,
pojąć Pani nie zdoła, jaki wpływ wywierają te miejscowości na myśl moją. Wszędy
czytam tylko ponure przepowiednie. Ta równina lazurowa, wytworzona przez wonne
wiatry u stóp czarnej góry, to rozkosz w objęciach śmierci, to raj
ludzki u progu piekieł. Wspaniałym jest ten znak boży, który co chwila, jak
srebrna kolumna, z łona ziemi wznosi się ku niebiosom i rozwija się tam w
posępne obłoki. Gdy noc nadchodzi, jest to słup ognisty, który w górze rysuje
czerwonawe światła, a na dole w głębi wód się odbija."
I dalej o Pompejach:
„Dziś, jak przed wiekami, wszystko, co tylko jest pięknego i miłego na tych brzegach, jest przeznaczone na zagładę przez śmierć gwałtowną. Zawsze to jest świeża Pompeja, piękna Pompeja, strojąca się w wieńce i festony w wigilię dnia, który będzie dla niej ostatnim.[…] Na tej ziemi cieniem znikomym jest wszystko, od skromnej stokrotki aż do wulkanu. Ludy i przyrody mijają, odradzają się i odchodzą. Przyroda więcej ma sił, długi czas jest widownią, na której się miotają miliony istot, z roku na rok więdnących, kiedy ona sama więdnie w przeciągu całych miriadów stuleci. […] Piszę te słowa, spoglądając na najwspanialszy z tworów ziemskich. Przeczuwając nieskończone piękno, którego ten widok jest tylko gęstą zasłoną, słabem odbiciem, zabłąkanym dźwiękiem, pozwoliłem sobie na te myśli, które, jakkolwiek w małej pozostają z nim harmonii, są jednak jego fatalnym wynikiem”.
Neapol, 21 kwietnia 1835
„Chciałbym, aby oddano Pani ten list 7 maja. Przed rokiem w tym samym dniu raczyła Pani przyjąć ode mnie trochę ofiarowanych Jej kwiatów.[...] Te, które teraz Pani posyłam, zerwałem u stóp Wezuwiusza. Przybędą do Pani zeschłe i spłowiałe, jak wszystkie nadzieje, jak cała przyszłość tego, który pisze do Pani”.
W tym samym liście poeta żali się na morze, którego blask działa na jego chore oczy.
„Okrutnie cierpię, a to morze, tak piękne dla wszystkich, dla mnie jest tylko jakby piekłem, gdy błyszczy w słońcu”.
A także na miasto i spotkanych tam ludzi:
„Kto w Neapolu, ten powinien z Golfem i Wezuwiuszem się zadawać, bo to są duchy miejsca, ale nie z ludźmi, bo to są miejsca płazy i muszle".
Do Konstantego Gaszyńskiego Neapol, 26 kwietnia 1835
[…] „Byłem w Pompei: u wnijścia do miasta groby, zaraz potem za bramą pierwszy budynek, to dom rozpusty, śmierć i rozkosz, dwa największe działacze materialnego świata. W tej odgrzebanej mumii piękne są pomniki. Architektura grecka skandowana, jak wiersze Enejdy; matematyka, prawo rzymskie stare, w kamień wcielone. Tu dopiero starożytność się pojmuje i porównywa z nowemi czasy. Starożytni szli od nieskończoności w skończoność; co od pierwszej zarwać mogli, opisywali drugą, oddzielali od matki. My ze skończoności wychodzim, a dążym w nieskończoność”.
Jak widać z powyższych cytatów Krasiński w swych listach podkreślał walory natury i neapolitańskiego pejzażu. Podziwiał grę świateł na morzu, słońce, kwiaty, lucciole tańczące wśród kwiatów. Bardziej od Italii słonecznej przyciąga go jednak Italia jako kraj antyku, kraj smutny, ale korespondujący z obnoszoną przez niego pozą samotnego twórcy, żyjącego wizjami przeszłości i upatrującego we współczesnym świecie znaków upadku.
Powtórnie znalazł się w Neapolu 15 grudnia 1838 roku, towarzysząc ojcu, generałowi Wincentemu. 24 grudnia 1838 r. na uroczystej polskiej Wigilii wydanej w Palazzo Gallo, należącym do wdowy Honoraty z Orłowskich Komarowej, Zygmunt odnawia znajomość z córką gospodyni, Delfiną Potocką, która stanie się jego kolejną Muzą i powiernicą.
O swoich przeżyciach, Neapolu i okolicach pisze do swych przyjaciół w kolejnych listach:
Do Edwarda Jaroszyńskiego Neapol, dnia 29 grudnia 1838 r.
„Życie moje w Neapolu jest dość przykrem: klimat mnie ten zabija. Siedzę, bo ojca nie chcę samego zostawić, a ojcu tu mniej więcej dobrze. […] Najczęściej wieczór przepędzam u siebie kolejnych m jeden; świeca gdzieś za parawanem tleje, myśli moje snują się bez końca, ale nieskończonością goryczy, smutku, wstrętu. Jeśli czasem zjawi się cicha chwila wewnętrzna, twórcza, natchniona, to, cud… cud, który dawniej bywał powszednim chlebem. Już ta natura tak ogromna, tak czysta, tak wdzięczna, nie budzi we mnie braterskich uniesień. Morze darmo huczy i zaprasza — już nie kocham żagli, ni wioseł”[…]
Do Adama Sołtana 1 stycznia 1839, Neapol
„Zapoznałem się z domem Komarów, [….] Sama matka i domu pani naturalna, uprzejma, ludzka. Już mi wszystkie lampy przysłonili zielonemi umbrelki. Bywam więc co wieczór.[…]
Wezuwy (jak mój Jan zwykł mawiać) dziś o dwunastej w nocy zaczął składać powinszowanie miastu chmurami perzyny, której pełne ulice; kłęby dymu ogromne walą z krateru, cały Neapol bieży go z bliska obaczyć.
Zdrowie moje szwankuje w tym klimacie, oczy znacznie się pogorszyły, w dzień nie mogę wychodzić, bo słońce za jaskrawe; dopiero po zajściu jego lub w nocy, gdy księżyc wejdzie, idę na Strada Nuova i, chodząc nad tą otchłanią błękitu, marzę o tych, których kocham”.
W liście do Konstantego Gaszyńskiego z 19 stycznia 1839 roku poeta relacjonował swoją ostatnią wyprawę na Wezuwiusza:
„Byłem na Wezuwiuszu podczas wybuchu i takem sobie oczy popsuł, że nie wiem, kiedy do miary swej przyjdą. Ale prawda, że piękny był widok: kitą dymu się odział i rozpuścił ją w poprzek nieba w kształt wiejących piór hełmu nad całą zatoką. Księżyc to za nią się chował, a wtedy czarno i czerwono było na ziemi, wtedy piekło, bo płomienie buchały z krateru, to zza niej się wychylał, a wtedy cała przestrzeń słodką barwę czystego światła przybrawszy, wydawała się jako pole bitwy, na którym potęgi anielskie, dziewicze, szatana pokonały. Co kilka minut taka odmiana następowała”.
Jak widać wyprawa na Wezuwiusza nie skończyła się dla Krasińskiego dobrze, bo następne tygodnie spędził w łóżku, a Delfina „jak siostra miłosierdzia” czule się nim zajmowała. O tym zdarzeniu donosi Sołtanowi w liście z 5 lutego 1839: „Przez te wszystkie dni leżałem w wściekłej gorączce, która mi całe ciało i twarz całą osypała krostami, słowem ospę miałem” […]
Późniejsze, częste przyjazdy do Neapolu, w kolejnych latach, nie miały już charakteru romantycznych podróży krajoznawczych, poeta przyjeżdżał na umówione spotkania z Delfiną Potocką. Obraz Neapolu zależał więc od tego, jak układały się stosunki między Krasińskim i jego Muzą. Gdy czuli się szczęśliwi Neapol jawił się jako raj, ale gdy dominowały konflikty, nad miastem i błękitną Zatoką zawisały czarne chmury niechęci. Dużo też zależało od stanu zdrowia poety, który cierpiał na migreny i choroby oczu, a zagrożony był gruźlicą.
Ostatni raz odwiedził Neapol w 1842 roku.
Tekst gościnny. Zachęcam do przeczytania pierwszej części:
http://wulkanyswiata.blogspot.com/2023/01/wezuwiusz-i-polscy-romantycy-czesc-i.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz